Freja Draco
2021-07-17 19:27:51 UTC
Obejrzałam. Właściwie to w dużej części poskipałam.
Jak pewnie widzieliście trailery z przyszłości odległej o 30 lat
przybywają do nas żołnierze domagający się od ludzi współczesnych
transportowania do nich tysiącami sztuk naszego mięsa armatniego, bo u
nich jest już na wykończeniu, a z całej ludzkości ocalało 500 000 luda.
Film deklaruje, że zasadza się na koncepcji pojedynczej
czasoprzestrzeni, bo pod koniec pada nawet oświadczenie: "spraw, żeby to
się nie wydarzyło", niemniej kolejne skoki w przeszłość i zmienianie tej
przeszłości nie sprawia jakoś, że przyszłość do które bohaterowie się
przenoszą podlega jakimkolwiek zmianom.
To z resztą tylko jeden z rozlicznych idiotyzmów, które pędzą tu jeden
za drugim w tempie nie gorszym niż rączonogie ludziożerne alieny. W
pewnym momencie zaczynamy dochodzić do wniosku, że ktoś tu postawił
sobie za cel odmalować możliwie maksymalnie niedorzeczną, bezmyślną
jatkę, a spotkałam się wręcz z opiniami, że film jest elementem jakiejś
inżynierii społecznej mającej przygotować ludzi na nadejście
totalitarnych metod radzenia sobie z przeludnieniem planety.
Film jakby posklejany z kilku innych: Kawaleria kosmosu, Dzień
Niepodległości, Na krawędzi jutra, cyklu Obcych itp.
Dawno temu, jak wypuszczono Kawalerię Kosmosu, to pamiętam, że oceniłam
ją bardzo nisko, gdzieś w okolicach 3/10, bo raził mnie widoczny brak
postępu technicznego w tej przyszłości odległej o jakieś stulecie. Z
resztą widać, że po upływie ćwierćwiecza otacza nas technika bardziej
zaawansowana niż w tamtym świecie. Niemniej z czasem zaczynam do
Kawalerii mieć jakiś sentyment i nawet pewien szacunek, bo wyjąwszy
wspomniany mankament, film generalnie trzyma się kupy i ukazuje
rzeczywistość stosunkowo spójną. Poza tym... gdybym Kawalerii miała
przyznać 3/10, to celem "docenienia" dzieł pokroju Wojny o Jutro
potrzebowałabym już po prostu skali ujemnej.
Ostatecznie dobijającym elementem filmu jest tu typowo amerykańska
maniera, żeby z epickiej rozpierduchy robić jednocześnie kino familijne,
z rozkminami bohatera przeżywającego swoje relacje rodzinne oraz
obowiązkowym zabawnym Murzynem (swoją drogą dziwię się, że za ten akurat
motyw ruchy BLM nie urwały im jeszcze odwłoka).
Jedyne co jest w tym filmie naprawdę sprawnie zrobione to sceny akcji i
montaż. Ogląda się je w większości przypadków bardzo płynnie, w
związku z czym osobiście polecam oglądanie filmu zdabingowanego w
języku, którego nie znacie. Wtedy wiele niedorzeczności do was nie
dotrze, a rozpierducha nadal będzie konkretna. Tylko będziecie musieli
poskipać elementy familijne oraz rozrywkowych Murzynów.
Co swoją drogą jest już jednak pewnym osiągnięciem, bo pamiętam, że
podczas oglądania nie najgorszego Obliviona miałam ochotę skipać sceny
akcji jako najnudniejszą część filmu, a oglądając pokręcony Tenet
wielokrotnie miałam poczucie, że ktoś ten film posklejał jakoś bez ładu
i składu, popełniając przy tym szkolne błędy, bo jedne sceny
niespecjalnie wynikały z drugich i nie mam tu wcale na myśli tych
odwróconych.
Więc ten, tego. Ponarzekałam sobie. I od dekad nie mogę pojąć, dlaczego
wydając dziesiątki-setki milionów dolarów na efekty specjalne, nie można
odżałować kilku tysięcy na napisanie scenariusza, który nie będzie
przyprawiał o ból mózgu, wymagając jego wcześniejszego znieczulenia.
Jak pewnie widzieliście trailery z przyszłości odległej o 30 lat
przybywają do nas żołnierze domagający się od ludzi współczesnych
transportowania do nich tysiącami sztuk naszego mięsa armatniego, bo u
nich jest już na wykończeniu, a z całej ludzkości ocalało 500 000 luda.
Film deklaruje, że zasadza się na koncepcji pojedynczej
czasoprzestrzeni, bo pod koniec pada nawet oświadczenie: "spraw, żeby to
się nie wydarzyło", niemniej kolejne skoki w przeszłość i zmienianie tej
przeszłości nie sprawia jakoś, że przyszłość do które bohaterowie się
przenoszą podlega jakimkolwiek zmianom.
To z resztą tylko jeden z rozlicznych idiotyzmów, które pędzą tu jeden
za drugim w tempie nie gorszym niż rączonogie ludziożerne alieny. W
pewnym momencie zaczynamy dochodzić do wniosku, że ktoś tu postawił
sobie za cel odmalować możliwie maksymalnie niedorzeczną, bezmyślną
jatkę, a spotkałam się wręcz z opiniami, że film jest elementem jakiejś
inżynierii społecznej mającej przygotować ludzi na nadejście
totalitarnych metod radzenia sobie z przeludnieniem planety.
Film jakby posklejany z kilku innych: Kawaleria kosmosu, Dzień
Niepodległości, Na krawędzi jutra, cyklu Obcych itp.
Dawno temu, jak wypuszczono Kawalerię Kosmosu, to pamiętam, że oceniłam
ją bardzo nisko, gdzieś w okolicach 3/10, bo raził mnie widoczny brak
postępu technicznego w tej przyszłości odległej o jakieś stulecie. Z
resztą widać, że po upływie ćwierćwiecza otacza nas technika bardziej
zaawansowana niż w tamtym świecie. Niemniej z czasem zaczynam do
Kawalerii mieć jakiś sentyment i nawet pewien szacunek, bo wyjąwszy
wspomniany mankament, film generalnie trzyma się kupy i ukazuje
rzeczywistość stosunkowo spójną. Poza tym... gdybym Kawalerii miała
przyznać 3/10, to celem "docenienia" dzieł pokroju Wojny o Jutro
potrzebowałabym już po prostu skali ujemnej.
Ostatecznie dobijającym elementem filmu jest tu typowo amerykańska
maniera, żeby z epickiej rozpierduchy robić jednocześnie kino familijne,
z rozkminami bohatera przeżywającego swoje relacje rodzinne oraz
obowiązkowym zabawnym Murzynem (swoją drogą dziwię się, że za ten akurat
motyw ruchy BLM nie urwały im jeszcze odwłoka).
Jedyne co jest w tym filmie naprawdę sprawnie zrobione to sceny akcji i
montaż. Ogląda się je w większości przypadków bardzo płynnie, w
związku z czym osobiście polecam oglądanie filmu zdabingowanego w
języku, którego nie znacie. Wtedy wiele niedorzeczności do was nie
dotrze, a rozpierducha nadal będzie konkretna. Tylko będziecie musieli
poskipać elementy familijne oraz rozrywkowych Murzynów.
Co swoją drogą jest już jednak pewnym osiągnięciem, bo pamiętam, że
podczas oglądania nie najgorszego Obliviona miałam ochotę skipać sceny
akcji jako najnudniejszą część filmu, a oglądając pokręcony Tenet
wielokrotnie miałam poczucie, że ktoś ten film posklejał jakoś bez ładu
i składu, popełniając przy tym szkolne błędy, bo jedne sceny
niespecjalnie wynikały z drugich i nie mam tu wcale na myśli tych
odwróconych.
Więc ten, tego. Ponarzekałam sobie. I od dekad nie mogę pojąć, dlaczego
wydając dziesiątki-setki milionów dolarów na efekty specjalne, nie można
odżałować kilku tysięcy na napisanie scenariusza, który nie będzie
przyprawiał o ból mózgu, wymagając jego wcześniejszego znieczulenia.
--
Freja Draco
Szkarłatnych karłów taniec dogasa
Scena płonie świtem
A ja - z oczu zmywam sen
Freja Draco
Szkarłatnych karłów taniec dogasa
Scena płonie świtem
A ja - z oczu zmywam sen