Artur Chruściel
2004-11-16 22:34:54 UTC
[SMOK-a w manifestacji FAQ-owej uprasza się o wybaczenie zlekceważenia
reguł długości recenzji. Obiecuje się w przyszłości kwitować książki
mniej znaczące i / lub mniej złożone tekstami o standardowej długości.]
[Bez poważnych spoilerów.]
Tytuł książki jest obietnicą - dla każdego inną. Dla mnie był obietnicą
powrotu zachwytu towarzyszącego lekturze "Czarnych oceanów" czy
"Szkoły". Bo - nie wiem dlaczego - nieraz zdarza mi się, że większe
wrażenie wywiera na mnie dzieło pęknięte, niedoskonałe (a w swej - i
mimo swej - niedoskonałości właśnie perfekcyjne), niż wypieszczony w
każdym calu klejnot.
Skłaniałbym się ku przypuszczeniu, że sprawia to potencjał pomysłu czy
konwencji tak wielki, że nie mieszczący się w żadne autorskie plany i
zamysły. Tak Sapkowskiemu rozjechała się struktura narracji kolejnych
tomów sagi o wiedźminie, tak Stephenson szarżuje w finałach swych
książek. I można tylko powiedzieć: co z tego? Mogło wyjść lepiej - ale i
bez tego zapiera dech w piersiach.
U Dukaja natomiast perfekcyjna niedoskonałość objawia się pęknięciem.
"Szkoła" rozpada się na genialną obyczajówkę i niezłą SF kontaktową.
"Czarne oceany" (które mają chyba po trochu wszystkiego, co w sf
wymyślono) - głównie na część "badawczo-polityczną" o zredukowanej
fabule i pełną fajerwerków część "akcyjną".
(A sprawiedliwość każe dodać w formie dygresji, że są też utwory nie
pęknięte: perfekcyjnie doskonałe "IACTE", świetne - "Extensa" i "Inne
pieśni".)
Tyle o oczekiwaniach indukowanych przez obietnicę i przez nadzieję. Co z
tego zostało? Niewiele.
"Perfekcyjna niedoskonałość" - taka jaka jest - próbuje zająć miejsce
przy CzO, nie przy IP. Lecz problem nie w tym - gdzie, ale - z jakim
skutkiem. Jest bowiem granica pęknięcia, za którą nie można przejść do
porządku nad niedoskonałością - w imię docenienia perfekcji. PN pęka
natomiast całkowicie w punkcie kluczowym - osobie bohatera.
Świat jest esencją tego, do czego Dukaj swoich czytelników przyzwyczaił.
Konsekwencje wywiedzione z inkluzji zachwycają, osiągając szczyt w (nie
wiedzieć czemu - potraktowanych po macoszemu) Wojnach. "Protokół HS"
wywołuje ironiczny uśmiech (jeśli nie przytłumi go deklinacja phoebe, to
widzę dlań miejsce obok memów i formy/morfy w usenetowych dyskusjach).
Progres daje alternatywną do inwazji memetycznej koncepcję zbieżnego
rozwoju cywilizacji.
W tym wszystkim ląduje Adam Zamoyski - zmartwychwstaniec.
Zmartwychwstaniec, więc przybysz z przeszłości, więc ignorant, więc -
figura głównego bohatera raczej w sf typowa. Poniekąd jest to wybór
naturalny, podyktowany poziomem komplikacji świata, złożonością relacji
między siłami w nim występującymi (jak często Zamoyskiego - i czytelnika
- intuicja rozminie się z naturą opisywanych zjawisk!). Jest to też
wybór przećwiczony w "Irrehaare" czy - w pewnym sensie - w "IACTE". Ale
różnica między tymi tekstami / światami a PN sprawia, że jest to wybór zły.
Prawdę powiedziawszy widać to od początku, od pierwszego rozdziału.
Dukaj nie jest w stanie "wjechać" Zamoyskim w książkę, więc - mimo że
cała jej dalsza część będzie na Zamoyskim osnuta - rozpoczyna dwukrotną
zmianą punktu narracji. Płynną - ale bez pokrycia w dalszej strukturze
powieści.
Natomiast prawdziwy problem zaczyna się później. Cóż z tego, że Zamoyski
układa Dukajowi całą fabułę, szukając tajemnicy swego pochodzenia, skoro
w gruncie rzeczy potrzebny jest w niej kto inny. "Perfekcyjna
niedoskonałość" nie potrzebuje błądzącego ignoranta, lecz wyrafinowanego
gracza, który potrafi uczynić atutem również niewiedzę. Potrzebuje
Hunta, może Generała, ale nie Adriana. Tymczasem - w przeciwieństwie do
Berbelka - Adam Zamoyski nie ma formy, do której mógłby wrócić i jest to
brak, którego na kilkudziesięciu stronach zniwelować nie sposób. W
rezultacie skacze on co i rusz od bezradności do arogancji, od pewności
siebie do depresji.
To oczywiście jest w pewien sposób psychologicznie prawdopodobne, ma
swój sens, ale to jest to samo prawdopodobieństwo, jakie ma szczeniactwo
Anakina w "Ataku Klonów". Po prostu są takie kategorie realizmu, które w
obszarze fikcji nie mają racji bytu, swój realizm tracą. Publicystyka
Dukaja pokazuje, że czuje on te podskórne sekrety literatury. Więc czemu
je zlekceważył?
Te skoki nastrojów i kondycji psychicznej, które (o wiele zbyt szybko)
dadzą Dukajowi potrzebnego mu do fabuły Gracza (zresztą wciąż
niestabilnego) - jak padające kostki domina kładą kolejny ważny element
książki. Jest nim relacja między Adamem i Angelicą, jego (w wielkim i
zubażającym skrócie) przewodniczką. A do tego wątku niestety ogranicza
się niemal cała warstwa psychologiczna utworu. I te wspaniałe Dukajowe
perełki: spójne, bogate psychiki osnute na rozmytych przebłyskach myśli
i uczuć, ograniczają się do zarysów w tle (Angelica i Judas) i
rozrzuconych okruchów na pierwszym planie.
Ponadto: książka jest przeszarżowana. Raptem 450 stron, więc - w
przeciwieństwie do CzO - wręcz nie było z czego ciąć. A rezultatem jest
konflikt rozpisany na stahsów, phoebe'ów, inkluzje, deformantów, kilka
obcych ras, Suwerena, UI i diabli wiedzą co jeszcze. Konflikt, który
znajduje odbicie w fabule takie, jak wojny napoleońskie w "Pojedynku"
Scotta [*]. A jeszcze w tym wszystkim Pałac Pamięci (który może w
następnych tomach czemuś posłuży).
Powstaje pytanie, czy można było lepiej. I w sumie nie mnie na takie
pytania odpowiadać, ale myślę że tak. W moich marzeniach podczas lektury
kluła się PN grubsza o niechby i 500 stron i również "pęknięta" - ale
zupełnie inaczej, bo pomiędzy barokowe fizyki i bizantyjskie intrygi.
Startująca od czegoś w rodzaju "sagi rodu McPhersonów" i na rozbudowanym
tle konfliktów wewnątrz- i międzycywilizacyjnych wprowadzająca
Zamoyskiego, na którego stopniowo przesuwać się będzie najpierw ciężar
intryg, potem - fabuły. Ale to tylko nadzieje i marzenia. Coś, czego nie
powinienem tu pisać, ale co napisać chciałem.
Cóż natomiast w PN dobrego? Niewątpliwie całe science i to jest wręcz
świństwo wyglądające na manipulację, że poprzestanę na tym zdaniu. Ale
to każdy sam wie i zobaczy - i na nic tu moje komentarze. Jeśli zaś
idzie o fiction, to najjaśniejszym punktem jest niestety doprowadzenie
Zamoyskiego do postaci, która była potrzebna od początku: obdarzenie go
celem i możliwościami gry. Co pozwoli uniknąć w tomie drugim głównej
słabości pierwszego.
Ostatnie zdanie książki to kolejna obietnica. "Perfekcyjna
niedoskonałość" kończy się zdaniem bardzo Dukajowym i bardzo pięknym.
Dla mnie jest ono obietnicą, że kolejny tom spełni nadzieje, których
pierwsza tercja Progresu nie spełniła.
[*] I Conrada? Nie czytałem, niestety.
[Moja ocena w sygnaturce w skali ogólnej.]
reguł długości recenzji. Obiecuje się w przyszłości kwitować książki
mniej znaczące i / lub mniej złożone tekstami o standardowej długości.]
[Bez poważnych spoilerów.]
Tytuł książki jest obietnicą - dla każdego inną. Dla mnie był obietnicą
powrotu zachwytu towarzyszącego lekturze "Czarnych oceanów" czy
"Szkoły". Bo - nie wiem dlaczego - nieraz zdarza mi się, że większe
wrażenie wywiera na mnie dzieło pęknięte, niedoskonałe (a w swej - i
mimo swej - niedoskonałości właśnie perfekcyjne), niż wypieszczony w
każdym calu klejnot.
Skłaniałbym się ku przypuszczeniu, że sprawia to potencjał pomysłu czy
konwencji tak wielki, że nie mieszczący się w żadne autorskie plany i
zamysły. Tak Sapkowskiemu rozjechała się struktura narracji kolejnych
tomów sagi o wiedźminie, tak Stephenson szarżuje w finałach swych
książek. I można tylko powiedzieć: co z tego? Mogło wyjść lepiej - ale i
bez tego zapiera dech w piersiach.
U Dukaja natomiast perfekcyjna niedoskonałość objawia się pęknięciem.
"Szkoła" rozpada się na genialną obyczajówkę i niezłą SF kontaktową.
"Czarne oceany" (które mają chyba po trochu wszystkiego, co w sf
wymyślono) - głównie na część "badawczo-polityczną" o zredukowanej
fabule i pełną fajerwerków część "akcyjną".
(A sprawiedliwość każe dodać w formie dygresji, że są też utwory nie
pęknięte: perfekcyjnie doskonałe "IACTE", świetne - "Extensa" i "Inne
pieśni".)
Tyle o oczekiwaniach indukowanych przez obietnicę i przez nadzieję. Co z
tego zostało? Niewiele.
"Perfekcyjna niedoskonałość" - taka jaka jest - próbuje zająć miejsce
przy CzO, nie przy IP. Lecz problem nie w tym - gdzie, ale - z jakim
skutkiem. Jest bowiem granica pęknięcia, za którą nie można przejść do
porządku nad niedoskonałością - w imię docenienia perfekcji. PN pęka
natomiast całkowicie w punkcie kluczowym - osobie bohatera.
Świat jest esencją tego, do czego Dukaj swoich czytelników przyzwyczaił.
Konsekwencje wywiedzione z inkluzji zachwycają, osiągając szczyt w (nie
wiedzieć czemu - potraktowanych po macoszemu) Wojnach. "Protokół HS"
wywołuje ironiczny uśmiech (jeśli nie przytłumi go deklinacja phoebe, to
widzę dlań miejsce obok memów i formy/morfy w usenetowych dyskusjach).
Progres daje alternatywną do inwazji memetycznej koncepcję zbieżnego
rozwoju cywilizacji.
W tym wszystkim ląduje Adam Zamoyski - zmartwychwstaniec.
Zmartwychwstaniec, więc przybysz z przeszłości, więc ignorant, więc -
figura głównego bohatera raczej w sf typowa. Poniekąd jest to wybór
naturalny, podyktowany poziomem komplikacji świata, złożonością relacji
między siłami w nim występującymi (jak często Zamoyskiego - i czytelnika
- intuicja rozminie się z naturą opisywanych zjawisk!). Jest to też
wybór przećwiczony w "Irrehaare" czy - w pewnym sensie - w "IACTE". Ale
różnica między tymi tekstami / światami a PN sprawia, że jest to wybór zły.
Prawdę powiedziawszy widać to od początku, od pierwszego rozdziału.
Dukaj nie jest w stanie "wjechać" Zamoyskim w książkę, więc - mimo że
cała jej dalsza część będzie na Zamoyskim osnuta - rozpoczyna dwukrotną
zmianą punktu narracji. Płynną - ale bez pokrycia w dalszej strukturze
powieści.
Natomiast prawdziwy problem zaczyna się później. Cóż z tego, że Zamoyski
układa Dukajowi całą fabułę, szukając tajemnicy swego pochodzenia, skoro
w gruncie rzeczy potrzebny jest w niej kto inny. "Perfekcyjna
niedoskonałość" nie potrzebuje błądzącego ignoranta, lecz wyrafinowanego
gracza, który potrafi uczynić atutem również niewiedzę. Potrzebuje
Hunta, może Generała, ale nie Adriana. Tymczasem - w przeciwieństwie do
Berbelka - Adam Zamoyski nie ma formy, do której mógłby wrócić i jest to
brak, którego na kilkudziesięciu stronach zniwelować nie sposób. W
rezultacie skacze on co i rusz od bezradności do arogancji, od pewności
siebie do depresji.
To oczywiście jest w pewien sposób psychologicznie prawdopodobne, ma
swój sens, ale to jest to samo prawdopodobieństwo, jakie ma szczeniactwo
Anakina w "Ataku Klonów". Po prostu są takie kategorie realizmu, które w
obszarze fikcji nie mają racji bytu, swój realizm tracą. Publicystyka
Dukaja pokazuje, że czuje on te podskórne sekrety literatury. Więc czemu
je zlekceważył?
Te skoki nastrojów i kondycji psychicznej, które (o wiele zbyt szybko)
dadzą Dukajowi potrzebnego mu do fabuły Gracza (zresztą wciąż
niestabilnego) - jak padające kostki domina kładą kolejny ważny element
książki. Jest nim relacja między Adamem i Angelicą, jego (w wielkim i
zubażającym skrócie) przewodniczką. A do tego wątku niestety ogranicza
się niemal cała warstwa psychologiczna utworu. I te wspaniałe Dukajowe
perełki: spójne, bogate psychiki osnute na rozmytych przebłyskach myśli
i uczuć, ograniczają się do zarysów w tle (Angelica i Judas) i
rozrzuconych okruchów na pierwszym planie.
Ponadto: książka jest przeszarżowana. Raptem 450 stron, więc - w
przeciwieństwie do CzO - wręcz nie było z czego ciąć. A rezultatem jest
konflikt rozpisany na stahsów, phoebe'ów, inkluzje, deformantów, kilka
obcych ras, Suwerena, UI i diabli wiedzą co jeszcze. Konflikt, który
znajduje odbicie w fabule takie, jak wojny napoleońskie w "Pojedynku"
Scotta [*]. A jeszcze w tym wszystkim Pałac Pamięci (który może w
następnych tomach czemuś posłuży).
Powstaje pytanie, czy można było lepiej. I w sumie nie mnie na takie
pytania odpowiadać, ale myślę że tak. W moich marzeniach podczas lektury
kluła się PN grubsza o niechby i 500 stron i również "pęknięta" - ale
zupełnie inaczej, bo pomiędzy barokowe fizyki i bizantyjskie intrygi.
Startująca od czegoś w rodzaju "sagi rodu McPhersonów" i na rozbudowanym
tle konfliktów wewnątrz- i międzycywilizacyjnych wprowadzająca
Zamoyskiego, na którego stopniowo przesuwać się będzie najpierw ciężar
intryg, potem - fabuły. Ale to tylko nadzieje i marzenia. Coś, czego nie
powinienem tu pisać, ale co napisać chciałem.
Cóż natomiast w PN dobrego? Niewątpliwie całe science i to jest wręcz
świństwo wyglądające na manipulację, że poprzestanę na tym zdaniu. Ale
to każdy sam wie i zobaczy - i na nic tu moje komentarze. Jeśli zaś
idzie o fiction, to najjaśniejszym punktem jest niestety doprowadzenie
Zamoyskiego do postaci, która była potrzebna od początku: obdarzenie go
celem i możliwościami gry. Co pozwoli uniknąć w tomie drugim głównej
słabości pierwszego.
Ostatnie zdanie książki to kolejna obietnica. "Perfekcyjna
niedoskonałość" kończy się zdaniem bardzo Dukajowym i bardzo pięknym.
Dla mnie jest ono obietnicą, że kolejny tom spełni nadzieje, których
pierwsza tercja Progresu nie spełniła.
[*] I Conrada? Nie czytałem, niestety.
[Moja ocena w sygnaturce w skali ogólnej.]
--
Artur Chruściel C w- s+ L--/+ M+/ G-->? c-/ p--- W? k-- n-- g- S++ t--/
Przeczytane: Jacek Dukaj "Perfekcyjna niedoskonałość" (4/5)
Artur Chruściel C w- s+ L--/+ M+/ G-->? c-/ p--- W? k-- n-- g- S++ t--/
Przeczytane: Jacek Dukaj "Perfekcyjna niedoskonałość" (4/5)